Przed zbudowaniem Kryjówki pracowaliśmy na etatach. W różnych miejscach, ale zawsze dla kogoś. Kiedy zaczęliśmy myśleć o swoim biznesie jasne stało się, że docelowo to będzie nasza praca na cały etat.
Prace są różne. Na etatach, czy dla siebie. Sęk w tym, żeby wybrać właśnie to, co najbardziej odpowiada. Daję frajdę i jest dla nas. Dla mnie na etacie było ciasno. Jakoś tak nieswojo. Jakbym była w przymałej sukience. Niezbyt wygodnie, czyli ogólnie rzecz biorąc krępująco ;). Nie lubiłam codziennie odtwarzać podobnego scenariusza. Z tymi samymi ludźmi i w tym samym miejscu.
Kupno dużej działki i stworzenie od zera własnego miejsca, to było duże wyzwanie. Plusów jest wiele. Minusów kilka. Chociażby odpowiedzialność za wszystko co tworzymy i mnóstwo rzeczy do skoordynowania. Celowo wybraliśmy pracę na powietrzu, a nie przed komputerem. To właśnie w ruchu czujemy się najlepiej. Co najbardziej lubię w pracy dla siebie? Jest kilka rzeczy.
Numerem jeden jest wolność i elastyczność. Rzadko używam budzika. Rano uwielbiam pobiegać, poćwiczyć i po tym wszystkim zjeść śniadanie. Dostosowuję rytm dnia do potrzeb i obowiązków jakie mam przed sobą. Każdy dzień jest inny. Nie ma rutyny, więc ciężko o nudę.
Numer dwa na liście, to czas razem. A dokładniej to, że mamy go dla siebie całkiem sporo. Weekendy zazwyczaj mamy pracowite, ale w tygodniu robimy sobie wycieczki i wypady w teren. Jemy wspólnie śniadania, obiady i kolację. Frania wszędzie możemy zabrać ze sobą. Właśnie to, prowadzi do kolejnego punktu na liście.
Dzięki temu, że mamy dużą elastyczność Franek nie musi chodzić do przedszkola. Nie mamy porannych krzyków i kłótni o to, że on nie chce wstać. Nie ma nerwów i walki z czasem, żeby po raz kolejny nie spóźnić się do przedszkola. Może być cały dzień w piżamie, albo od rana bawić się w to, co chce. Może rano wziąć kąpiel w pianie, podczas której je śniadanie. Rozpieszczanie? Według opinii wielu osób, pewnie tak. Dla mnie to duży komfort, wynikający z życia po swojemu, z którego przy okazji korzysta także nasze dziecko ;).
Kolejnym dla mnie mocnym argumentem jest to, że mogę być sobą. Robić to, co lubię. Sama jestem swoją szefową. Tylko ode mnie zależy co wymyślę, żeby więcej zarabiać. A jak się już tą pracą zmęczę, zaplanować wakacje. Bez proszenia o zgodę innych osób. Bardzo duży komfort, którego nie zamieniłabym za nic.
Ostatnim na liście, ale również ważnym jak wszystkie poprzednie powody, to miejsce, które wybraliśmy do życia. Leszczyniec jest pięknie położony. Wokół same lasy, pola, góry i mnóstwo źródełek. Każda pora roku zachwyca mnie, bo jest bardziej widoczna niż w mieście. Tutaj są porządne zimy. Prawdziwa, kolorowa jesień. Pachnąca, budząca wszystko do życia wiosna i lato, dzięki któremu jemy dziko rosnące poziomki, maliny, jeżyny i jabłka. Kocham tę okolicę. Uwielbiam moje wydeptane ścieżki, miejsca gdzie chadzam na wschody i zachody słońca. Cieszę się na spontaniczne wypady. Kiedy pakujemy się i trzydzieści minut później już włóczymy się po górach. Źródła w których kąpię się mimo mrożącej skórę wody i ulubione drzewa, do których się przytulam.
Etat czy nie etat. Chyba raczej chodzi o styl życia, który dla każdego z nas, oznacza coś innego.
Potrzeby są różne, tak samo jak sami ludzie i to, co każdemu z nas w duszy i sercu gra.
Peace out. Marta.